Szukaj na tym blogu

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 26 stycznia 2013

jak to się zaczęło?


dla niektórych poniższy post może wydać się wręcz niesmaczny. może to i dobrze, pod warunkiem, że zachęcę kogoś, by wybrał się do dentysty, gdy tylko zauważy coś niepokojącego.

na samym wstępie muszę napisać, że jeszcze nie mam aparatu. niestety, będzie to cholernie długa droga. problem w tym, że ja to typowy dentofob... tak się niestety złożyło, że doświadczenia z dentystami od dziecka rosły do rangi dramatycznych. zresztą, ostatnie, te w Polsce (nadmienię, iż mieszkam w Irlandii od prawie 4 lat i to tu rozpocznę i dokończę leczenie ortodontyczne), też nie należały do przyjemnych. idąc do dentysty, masz już na tyle dość swoich zębów, że nie masz zamiaru wysłuchiwać, żeby nie jęczeć, bo trzeba było dbać o zęby (i to niestety jedna z łagodniejszych wypowiedzi, jakie zdarzyło mi się usłyszeć).

wiedziałam, co mnie czeka, ale niestety, strach przed dentystami do tej pory zwyciężał. w zeszłym roku w listopadzie stan moich dolnych ósemek zaczął się gwałtownie pogarszać. jedna ocalała, więc odwlekałam wizytę, jadłam drugą stroną, ale do dentysty nie zadzwoniłam (broniłam się kosztami wizyt, ciężkim świątecznym okresem w pracy itp itd). efekt? przez ostatnie ponad 2 miesiące szprycowałam się tabletkami przeciwbólowymi (nie raz przekraczałam dawkę), niestety dziura w drugiej ósemce przybrała kształt krateru, który dość szybko się pogłębiał. doszło do tego, że momentami nawet tą stroną nie mogę jeść.

po nowym roku przełamałam się. oczywiście wizytę musiał mi zamówić mój facet - sama nie byłam w stanie tego kroku zrobić - ograniczając się do decyzji. dwa tygodnie temu zamówił mi wizytę - docelowo miała mieć miejsce wczoraj, ale w tym momencie podjęłam drugą decyzję dotyczącą moich zębów - decyduję się na leczenie ortodontyczne, więc najpierw ortodonta, a potem dentysta. w poniedziałek, 21 stycznia, trafiłam więc na konsultację do kliniki w poszukiwaniu antybiotyku na stan zapalny, dziś obejrzał mnie ortodonta, a w poniedziałek zaczynam leczenie. Mr Ortek - fajny dziadek, można by rzec - żartowniś ;) czas spędzony wręcz wzorowo. co prawda "skarcił" mnie za niedokładne mycie zębów (staram się, ale widocznie albo za mało, albo szczoteczkę mam do dupy - tak tak, to napewno szczoteczka :) ), poprosił pielęgniarkę o poinstruowanie mnie, jak myć zęby, po czym tą demonstracyjną szczoteczkę dostałam na własność ;) a na koniec zaprosił na wizytę za 2 tygodnie. podejrzewam jednak, że ją przesunę - ale o tym za chwilę.

nie tylko szczoteczka była tematem rozmów. na sam początek prześwietlili mój zryz wzdłuż i wszerz - rentgen dookoła głowy, użycie "rozwieracza" do ust i kolejne obfotografowanie mnie - tym razem Canonem 1100D. po obejrzeniu tych zdjęć mr Ortek podjął decyzję - dwie dolne ósemki wyrwać, bo do niczego się nie nadają - a przed założeniem aparatu najprawdopodobniej usunę dwie górne czwórki. fantastyczna wiadomość - już się widzę uśmiechającą do klientów bez obydwóch czwórek... wracając do tematu - dorzucił mi jeszcze gratisy w postaci wyleczenia prawie wszystkich zębów (lata omijania dentysty nie poszły na marne :/ ), rozgrzebanie siódemki leczonej kanałowo (jest pod nią infekcja - stąd ból) i wyleczenie próchnicy w kilku miejscach. full wypas. najpiękniejsze jest to, że wszystkie pieniądze, jakie zaoszczędziłam na dentystach przez lata, teraz im oddam w ekspresowym tempie - niestety, w euro ;) cóż, zarzekłam się, że nie oddam się w ręce żadnego dentysty w Polsce. przynajmniej teraz - bo gdy kiedyś tam wrócę, to chyba nie będę latać do Irlandii na leczenie...

wracając do kwestii przesunięcia wizyty - leczenie może dam radę zrobić w ten tydzień - ale wyrwanie dolnych ósemek (na szczęście w sedacji - i chociaż odchudzi to mój portfel o tygodniówkę, to wolę zapłacić za wyjęcie z mojego życia tych traumatycznych przeżyć) już nie przejdzie bez echa. będę chodzącym chomikiem jęczącym z bólu i szczękościsku. żaden dentysta nie będzie w stanie tam zajrzeć, więc po co mam wydawać kasę (nie małą zresztą) na wizytę... niech się dziadek nie boi o kasę, napewno tam wrócę i zostawię przynajmniej 4-5 tysięcy euro w ciągu 2 lat od założenia aparatu.

jak widać, pomimo, że nazywam siebie aparatką, przede mną jeszcze długa droga. przecież już podjęłam decyzję :) i nie ważne, że nie raz będę się trząść ze strachu przed leczeniem kolejnych zębów - dam radę, bo nikt tego za mnie nie zrobi...

na koniec dodam, że niekoniecznie każdy post będzie porządny, pełny porad. bloga zamierzam prowadzić po to, by gdzieś wykrzyczeć ten cały strach przed leczeniem, bólem nim spowodowanym... wszyscy dookoła są już tym tematem zmęczeni, więc zarezerwuję sobie miejsce tu - gdzie moje jęki przeczyta tylko ten, kogo to naprawdę interesuje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz